Zamieszkał z nami od Dnia Ojca czyli od 23 czerwca, wabi się ALVIN i jest śliczną świnką morską - obecnie po licznych wizytach u weterynarza ponieważ od przyjścia z zoologicznego nie miłosiernie gryzł się i drapał, ale zacznijmy od początku jak to się stało, że Alviś został przez nas zakupiony.
Rano prowadząc synka do przedszkola zauważyliśmy wróbelka na chodniku był mały, dziwnie skakał i ćwierkał ale nie dał rady odlecieć - chyba miał coś ze skrzydłami. Zlitowaliśmy się nad nim i wzięliśmy go do domu do pudełka na balkon, dostał okruszki i wode i został przykryty chusteczkami jednorazowymi żeby było mu ciepło - synek tak się cieszył że ma zwierzątko w domu że wszystkim dzieciom już się pochwalił.
Uprzedziłam tez syna, że nie można go dotykać i że kiedyś od nas odleci jak wyzdrowieje mu skrzydełko zgodził sie na wszystko - niestety jak wróciłam z zakupów było już po wróbelku - był sztywny - przypuszczam że ucząc się latać spadł i potłukł się porządnie a u nas zakończył żywot - i przypomniało mi się jaki synek był szczęśliwy jak braliśmy go do domu - mało się nie popłakałam i pomyślałam musimy kupic coś bo się nam zapłacze dziecko - ja sama też chciałam mieć jakieś zwierzątko od dziecka ale moja mama była temu zawsze przeciwna - wzięliśmy z mężem samochód i pojechaliśmy do sklepu, upatrzyłam mu klatke domek a potem wybieraliśmy spośród 3 jedną: była ruda, rudo-biała i czarna z łatkami rudo-białymi - jak myślicie którą wybraliśmy? Mąż chciał rudą tylko mówi, że zobaczymy jakie ma oczka - spojrzała na nas - czerwone bleee takie fałszywe, rudo-biały spał w kąciku cały czas a ten czarny od razu podszedł do nas do szybki :)
Skąd takie imię już chyba wiecie :)
Zapraszam jeszcze na moje
CANDY